Fotograf wysiadł z pociągu, wdał się w pogawędkę z zawiadowcą stacji. Wypatrzyły go dzieci i rozniosły wieść. Minął jakiś czas zanim dotarł do Zgorzeleckiej. Rozstawił drewniany statyw, osadził aparat. Nie śpieszył się, światło mu sprzyjało i nic nie zapowiadało załamania pogody. Otoczyła go czereda malców. Któryś nie wytrzymał i zanurkował pod płachtę. Fotograf zdyscyplinował ich donośnym głosem i odsunął od aparatu. Kiedy pojawiły się kobiety fotograf skrył się pod czarną płachtą. Zgromadzeni wpatrzyli się w jego wyciągniętą rękę. Fotograf przepatrzył skupione twarze, dojrzał chłopców, którzy przylgnęli do siebie. Jeden z nich wysunął rękę za plecy i chwycił dłoń swego kolegi.