PP°: "Złota kaczka" niczym szczególnym, oprócz ładnej nazwy, spośród wrocławskich knajp się nie wyróżniała.
Swoim klimatem przypominała nie mniej kultową "Fregatę" - (Bud. F1 wg nomenklatury obiektów PWr) przy ul. M. C-Skłodowskiej lub "Narcyz" (pop. Kwiatek) przy ul. Piastowskiej.
Skład ekipy "rządzącej" zmieniał się wraz z porą dnia. Rano, z powodu ustawowego braku bezrobocia lokal świecił pustkami, aby w okolicach południa przyjąć na drugie śniadanie lub przedobiedni aperitif pierwszych klientów. O tej porze knajpa należała do miłującej piwo (Mieszczan , Full) braci studenckiej - głównie PW oraz AR wydz. Melioracji (duże przekroje). Wraz z upływem dnia przybywało inteligencji pracującej (wątrobą), która po kilku szybkich ustępowała miejsca barwniejszym postaciom (tzw. niebieskim ptakom - ówczesna inicjatywa prywatna, uwaga nie kojarzyć z milicją - tych nazywano po prostu "niebiescy"). Wieczory, być może najatrakcyjniejsze nie są mi znane, bo mieszkałem daleko i musiałem wcześnie opuszczać te "zajęcia". Wiem, że toczyły się wówczas "najzagorzalsze" dysputy, których uczestników, po zamknięciu lokalu, układano w pryzmy w pobliskiej wiacie tramwajowej na ul. Kujawskiej. Kultowość miejsca była wynikiem li tylko zburzenia kamienicy, co w dobie wręcz drastycznego niedoboru mieszkań było rzeczą wstrząsającą i pobrzmiewało echem dawnej kontrybucji ceglanej. W ten sposób knajpa przeszła do historii wprowadzając doń en block i okrywając nimbem nostalgii jej bywalców...
To se nevrati!