MENU
Głaz upamiętniający miejsce bitwy ze Szwedami z 1645 r.

Dodał: Sylwek° - Data: 2009-05-27 22:29:31 - Odsłon: 1344
19 maja 2009


Przez długi czas piękną ziemię milicką omijały wojenne wichry. Położona na obrzeżach Śląska, kusiła jednak przeciągające nie opodal wojska i w końcu musiała doświadczyć smutnego losu całej śląskiej krainy. Wojna trzydziestoletnia, pustosząca od 1618 roku cały Śląsk, nie oszczędziła Milicza, Żmigrodu, Prusic czy Cieszkowa. Armie wrogie i sojusznicze, regularne wojska i watahy maruderów spadały na dolinę Baryczy jak szarańcza. Zdesperowani mieszczanie i wieśniacy salwowali się często ucieczką w las lub na grzęzawiska. Ale nie zawsze było to możliwe, bowiem wróg, jak żądny krwi drapieżnik, na uśpione wsie i miasteczka spadał zwykle nocą. Zdawało się, że krwi i rabunkom nie będzie końca...

Jednym z niewielu dokumentów zachowanych z tamtych czasów jest KRONIKA SUŁOWA. W niej to znaleźć można dramatyczny zapis zdarzeń, jakie rozegrały się u schyłku lipca 1645 r. 28 tegoż miesiąca do miasteczka wmaszerował pod wodzą generała Bartchela Lerschnera cesarski regiment w sile 1500 żołnierzy. Wojacy już rozglądali się w poszukiwaniu kwater, kiedy nagle gruchnęła wieść o zbliżającym się oddziale wroga. Byli to Szwedzi stacjonujący w pobliskim Miliczu. Wkrótce przeciwnicy zwarli się w boju. Szwedzi, próbujący wtargnąć do Sułowa, gwałtownym szturmem zostali szybko odrzuceni od bram miasta. Krwawa potyczka rozstrzygnęła się w Miłosławicach, w miejscu, na którym wznosi się wzgórze. Jego lesiste zbocza poczerwieniały tamtego wieczora, a krew spływała z niego wąskimi strużkami. Austriacy, jakby niesyci krwi, poczęli następnego ranka łupić i grabić bogu ducha winnych mieszczan. Ludność w panice uciekła z miasta. Owe zdarzenia upamiętnione zostały później kamiennym głazem ustawionym na zboczu wzgórza. Strzegł on odtąd tajemnicy tego miejsca jak kamienna pieczęć. Powiadano, że grabieżcza wataha duchów co roku 28 lipca szykuje się na rozprawę z miasteczkiem i gdyby nie świt, to kto wie... Jedno było pewne - lepiej nie zbliżać się tej nocy do wzgórza i kamiennej pieczęci głazu. Jan znany był w całej okolicy z upodobania do hazardu. Ciekawe, że fortuna raczej mu nie sprzyjała, ale nie przejmował się tym zbytnio. Mówiono o nim, że prędzej diabłu duszę zaprzeda, niżeli ustąpi w grze, a byli i tacy, co wierzyli, że to już się stało, bo Jan dziwnym trafem zawsze wychodził cało z opresji. Pewnego lipcowego wieczora spędzał on jak zwykle czas, racząc się wódką w gronie podobnych mu zuchów, gdy ktoś nagle wspomniał, że to właśnie tej nocy ponownie pojawią się na wzgórzu duchy. Jak co roku stoczą bitwę, ale szczęk oręża usłyszeć może tylko ten, kto o północy usiądzie na głazie wbitym we wzgórze. Jeśli wytrwa całą piekielną noc, fortuna nie opuści go do końca życia, przeklęty będzie jednak jego los, gdy ulegnie podszeptowi strachu. Janowi tego tylko trzeba było. Tak, on tego dokona - zakrzyknął - aż zebrane w karczmie towarzystwo umilkło przerażone. Po chwili zaskoczenia wszyscy rzucili się ku śmiałkowi, wymyślając mu od krętaczy i tchórzliwych blagierów. Ten jednak uciszył ich hardą zapowiedzią, że gotów jest założyć się z każdym niedowiarkiem o każdą stawkę. Karczmarz skrupulatnie zapisał w grubym kajecie wszystkie zakłady, a Janowi nie pozostało nic innego jak tuż przed północą ruszyć ku tajemniczemu wzgórzu na spotkanie ze swoim losem. Przybywszy na miejsce, pociągnął dla kurażu z butelczyny, gdy nagle ziemia zadrżała i po chwili z jej wnętrza zaczęły wyłaniać się mary w strzępach mundurów, z szablami u boków... Przerażenie ścisnęło sercem Jana. O, Boże - szepnął - i poczuł jak krew stygnie mu w żyłach. O, Boże... Przed jego oczyma rozgrywał się tymczasem ponury spektakl; w śmiertelnym zwarciu padał regiment za regimentem, świst szabel rozdzierał lipcowe ciemności, a jęk i rzężenie konających głuszył huk wystrzałów. Ziemia usłana trupami przypominała krwawą breję. O świcie kompani odnaleźli Jana u stóp wzgórza. Leżał tam, nienaturalnie skręcony, mamrocząc coś bezgłośnie. Wtedy zrozumieli, że strach omotał mu na zawsze umysł. Od tamtego czasu już nikt nie próbował zmierzyć się z armią ciemności - nikt też nie wystawiał swej odwagi na lipcową próbę. Głaz, niczym pieczęć, strzeże do dziś tajemnicy sprzed wieków.

28 lipca 1645 roku opisane miejsce stało się rzeczywiście widownią krwawej rzezi. Starły się tu wojska szwedzkie i austriackie, bo Śląsk należał wówczas do Austrii. W krwawej bitwie zginęło aż 150 żołnierzy. Mało kto wie, że wzgórze z wielkim głazem przy wjeździe do Sułowa jest faktycznym miejscem pochówku ofiar tej bitwy. Źródła niemieckie mówią też, że zginął tu szwedzki generał, pochowany nieopodal, co upamiętniał wielki drewniany krzyż, który zaginął po 1945 roku. Inny krzyż wys. ok. 1,5 m stoi w zagajniku sosnowym, po drugiej stronie szosy. Prawdopodobnie spoczywa tu ofiara bitwy, na co wskazuje wyryta data 28 VII 1645r.






  • /foto/363/363256m.jpg
    1930 - 1935
  • /foto/279/279874m.jpg
    2009
  • /foto/279/279875m.jpg
    2009
  • /foto/279/279876m.jpg
    2009
  • /foto/280/280302m.jpg
    2009
  • /foto/3270/3270169m.jpg
    2012
  • /foto/3270/3270170m.jpg
    2012

Sylwek°

Poprzednie: Zdjęcia qui pro quo Strona Główna Następne: 2008-2009 Modernizacja linii kolejowej Psie Pole - Trzebnica