Mieszka tu wdowa po malarzu p. Halina Hałajkiewicz. Hałajkiewiczowie, zakochani w Lądku, długo starali się tam o pracownię malarską, w końcu zaproponowano im rozsypujący się budynek szkoły we Wrzosówce. Ruinka była, owszem, niczego sobie – nic, tylko uciekać, ale panią Halszkę urzekła... brzoza, która rosła za domem. Gdyby 25 lat temu były telefony komórkowe, mogłaby rzecz skonsultować z mężem. Ale jakie tam telefony, jakie komórkowe – zwykłych nie ma tu do dzisiaj, a z komórki na schodkach przed domem można nadać esemesa, ale już na internet za słaby sygnał. I „prysły zmysły”, jak mówi piosenka. Ogromną tatrą z przyczepą pełną gratów wywleczonych z piwnic znajomych jechała w góry. Wiozła jeszcze twardą walutę tamtych czasów – alkohol. Za pieniądze w dobie reglamentacji towarów można było załatwić wiele, natomiast za wódkę – wszystko. W ich ruince do zrobienia było dużo, potrzebne było morze wódki, więc – żeby jej było więcej – zabrały z siostrą wódki kwintesencję, czyli spirytus. Zaczęło się fatalnie. Kierowca zabłądził i w środku nocy znaleźli się w kamieniołomie w Lutyni. Kiedy z trudem udało się zawrócić „zaprzęg”, na ostrym podjeździe tuż przed Wrzosówką zarzuciło samochodem i przyczepa omal nie zjechała do potoku. Postanowili pójść spać, a po rozkraczony w lesie samochód wrócić rano. Błąkali się po zboczach jak potępione dusze. Najpierw w ciemnościach znaleźli ruiny kościółka, później dom sąsiada, w końcu ten pomógł im znaleźć ich własny dom. Za www. lutynia. Wspomnienia Haliny Hałajkiewicz