MENU
Południowo-wschodni narożnik strzelińskiego Rynku. W tle wieża kościoła św. Michała Archanioła.

Dodał: rysse° - Data: 2007-04-11 13:56:04 - Odsłon: 8245
Lata 1925-1940

Numeracja dawnych kamieniczek od nr 42 do 54.

  • /foto/5061/5061384m.jpg
    1900 - 1910
  • /foto/168/168284m.jpg
    1900 - 1930
  • /foto/5859/5859538m.jpg
    1905 - 1907
  • /foto/5773/5773612m.jpg
    1910 - 1920
  • /foto/7173/7173602m.jpg
    1910 - 1920
  • /foto/10418/10418655m.jpg
    1920 - 1925
  • /foto/3475/3475481m.jpg
    1920 - 1930
  • /foto/401/401763m.jpg
    1920 - 1940
  • /foto/129/129059m.jpg
    1920 - 1945
  • /foto/5257/5257391m.jpg
    1930
  • /foto/5502/5502183m.jpg
    1930
  • /foto/5714/5714529m.jpg
    1930
  • /foto/10349/10349417m.jpg
    1930
  • /foto/4636/4636715m.jpg
    1930 - 1935
  • /foto/344/344795m.jpg
    1930 - 1940
  • /foto/347/347152m.jpg
    1930 - 1940
  • /foto/3285/3285843m.jpg
    1930 - 1940
  • /foto/3998/3998352m.jpg
    1930 - 1940
  • /foto/5109/5109863m.jpg
    1930 - 1940
  • /foto/4725/4725644m.jpg
    1930 - 1945
  • /foto/10006/10006384m.jpg
    1935 - 1940
  • /foto/3534/3534702m.jpg
    1935 - 1942
  • /foto/4694/4694678m.jpg
    1938
  • /foto/66/66609m.jpg
    1945 - 1948
  • /foto/5109/5109868m.jpg
    1953
  • /foto/273/273642m.jpg
    1960
  • /foto/5262/5262406m.jpg
    1968
  • /foto/3565/3565732m.jpg
    1970 - 1980
  • /foto/350/350992m.jpg
    2009
  • /foto/6702/6702322m.jpg
    2017
  • /foto/8024/8024374m.jpg
    2019
  • /foto/8024/8024375m.jpg
    2019
  • /foto/8024/8024379m.jpg
    2019
  • /foto/8024/8024382m.jpg
    2019
  • /foto/8024/8024575m.jpg
    2019
  • /foto/8024/8024576m.jpg
    2019
  • /foto/8024/8024577m.jpg
    2019
  • /foto/8776/8776294m.jpg
    2020
  • /foto/8776/8776300m.jpg
    2020
  • /foto/8776/8776302m.jpg
    2020
  • /foto/8776/8776305m.jpg
    2020
  • /foto/8776/8776306m.jpg
    2020
  • /foto/8776/8776310m.jpg
    2020
  • /foto/9645/9645522m.jpg
    2021
  • /foto/9645/9645529m.jpg
    2021
  • /foto/9645/9645531m.jpg
    2021
  • /foto/9645/9645544m.jpg
    2021
  • /foto/9650/9650962m.jpg
    2021
  • /foto/10035/10035290m.jpg
    2022
  • /foto/10035/10035332m.jpg
    2022
  • /foto/10169/10169652m.jpg
    2022
  • /foto/10169/10169656m.jpg
    2022
  • /foto/10169/10169663m.jpg
    2022

Aukcje internetowe

Poprzednie: Magazyn zbożowy Strona Główna Następne: ul. Nowowiejska


Matias | 2014-05-13 23:46:18
W prawym dolnym rogu piekarnia Carla Mosesa. Jego wspomnienia w tłumaczeniu Pani Violetty Misy-Pachut "Wspomnienia o rodzinie Moses Na zdjęciu widoczny jest sklep Carla Mosesa. Rodzina Mosesa, mimo nazwiska "Mojżesz" nie była żydowska. Przodkowie ich byli pochodzenia husyckiego. Mieszkali w Rynku. Ich kamienice nosiły numery 12 i 13. Ponadto byli właścicielami domu przy ulicy Frankensteinerstr. nr 10. Jak opisuje Fritz Moses, który urodził się w Strzelinie w 1929r. jego rodzina posiadała piekarnię w Rynku i utrzymywała się z handlu pieczywem. Posiadali, jako nieliczni w tym czasie samochód. Był to Opel P4 (numery rejestracyjne: IK 89043), który ojciec Fritza odziedziczył po zmarłym w 1934r dziadku Carlu Moses. Auto, rodzina Moses garażowała przy ulicy Frankensteinerstrasse i korzystała z niego bardzo rzadko. Mały Fritz pamięta tylko przejażdżki do Wrocławia, Bolesławca, co dla małych dzieci było bardzo ekscytujące. Na co dzień, niestety - jak wspomina, nawet z ciężkimi bagażami chodziliśmy pieszo z Rynku na ulicę Frankensteinerstrasse, tak, żeby sąsiedzi nie wiedzieli, że mamy samochód i pieniądze. Musieliśmy udawać biedniejszych niż byliśmy w rzeczywistości, żeby nie zrazić klientów naszej piekarni. Pierwsze świadome wspomnienie Fritza dotyczy czasów gdy miał 5 lat. Wiąże się ze śmiercią dziadka, który zmarł 19 lutego 1934r. Z opowiadań moich rodziców - mówi Fritz - wiem, że dziadek był ze mnie bardzo dumny, jako z następcy rodziny. Jako maluch mogłem wieczorem, gdy liczono utarg w sklepie, siedzieć za biurkiem i budować wieże z 5 i 10 fenigów. Dziadek często zabierał mnie na spacery, nosząc na ramionach. Często szliśmy Promenadą wzdłuż Oławy koło młyna. Rzeka była tutaj wąska, ale mino wszystko bałem się, zwłaszcza gdy pies mojego dziadka - doberman o imieniu "Greif" wskakiwała do wody. Wciąż widzi - jak wspomina pogrzeb mojego dziadka, który oglądałem tylko z naszego mieszkania na pierwszym piętrze. Rodzice uznali, że nie powinienem w nim uczestniczyć. Dziadek został pożegnany przez żałobników i odprowadzony na cmentarz. Fritz Moses mówi w swoich wspomnieniach: Strzelin, podobnie jak wiele miast wschodnich Niemiec posiadał duży rynek z miejscem targowym. Strzeliński rynek był szczególnie piękny, czysty, w pełni utwardzony granitową kostką. Od strony południowej była piekarnia mojego ojca. W centrum stały dwa duże bloki pięknego ratusza z wysoką wieżą, z drugiej strony, oddzielony aleją drugi blok, ponadto wciąż istniało dużo wolnej przestrzeni, żeby mogły bawić się dzieci. W północno - wschodnim narożniku Rynku stała mała kamienica z sześciokątną gablotą, w której zawsze były wystawiane gazety. Tutaj również wystawiany był "Sturmerkasten" , gazeta Juliusza Streichersa, prymitywny, antyżydowski dziennik. Wszystkie dzieci, a więc i ja (choć nie umiałem jeszcze czytać), chodziliśmy oglądać karykatury Żydów, które były obrzydliwe i odrażające. Szczególne wrażenie zrobiło na mnie zdjęcie na którym kilku Żydów pochyla się nad dzieckiem. Z ust Żydów kapie ślina. Z okładki uderza czerwony napis o rytualnym mordzie. Dzisiaj, będąc dorosłym człowiekiem, sądzę, że przytoczony obraz mógł pochodzić z Kościoła w Rinn/Tyrol"
Matias | 2014-05-23 21:51:06
"Dalsze wspomnienia Carla Mosesa - dawnego mieszkańca Strehlen. (Na fotografii w prawym dolnym rogu sklep rodziny Moses) Moje dzieciństwo było beztroskie, aż do pierwszych lat gimnazjum. W szkole najbardziej nie lubiłem lekcji gimnastyki i nauczyciela sadysty Paula Friedricha. Nauczyciel zawsze stał z liną w ręku za przyrządem gimnastycznym i mocno nią uderzał, jeśli nie udało się wykonać prawidłowo zadanego ćwiczenia. Jeden kolega powiedział mi po latach, że bardzo mi współczuł, że byłem tak źle traktowany. Pod koniec lata razem z moimi rodzicami wyjeżdżaliśmy naszym samochodem na przejażdżki lub wędrowaliśmy pieszo do najpiękniejszych miejsc, wzdłuż pól ze złotymi łanami zbóż. Za czeską wioską (Carl ma na myśli najpewniej Gościęcice) rozciągał się ogromny, dla mnie, małego chłopca nie do ogarnięcia, las, który roztaczał się wokół Gromnika. Pierwszy przystanek robiliśmy pod dużą brzozą (nie wiem o jakie miejsce chodzi), następny na skrzyżowaniu trzech dębów Ale my spieszyliśmy się do miejsca, które było kiedyś domem barona - rabusia (pewnie Gromnik). Kto miał jeszcze siły szedł do najbliższej wioski (Romanów?) z malowniczym młynem. W 1990r., mając 61 lat odwiedziłem Śląsk i moje miasto Strehlen oraz wioskę, co się nazywa Romanów. W miejscu gdzie stał młyn wciąż można znaleźć jego ślady. Zimą, gdy spadło dużo śniegu mogliśmy jeździć na nartach. Co dwa lata dostawałem od moich rodziców nowe narty. Byłem z nich bardzo dumny, zwłaszcza, gdy widziałem, że dzieci pracowników kamieniołomów jeżdżą na nartach wykonanych z desek ze starych beczek. Kiedy było bardzo dużo śniegu dzieci rolników wskakiwały na tyły dorożek bogatych właścicieli ziemskich i jeździły na nich po całym mieście. Zimą, my dzieci nie odważaliśmy się odchodzić daleko od miasta. Ale i w pobliżu było wiele możliwości zabawy. Mogliśmy zjeżdżać na nartach lub sankach z Góry Marii (Góra Parkowa "Marienberg") od samego szczytu aż na sam dół. Robiliśmy to chętnie, choć zjeżdżanie z tego starego toru było zabronione, bo zdarzało się dużo wypadków. Kiedy przybyłem tu po latach jak bardzo skromny wydał mi się nasz tor saneczkowy, zwłaszcza w porównaniu z tym jaki jest w mojej obecnej ojczyźnie Bawarii. Cdn"
Matias | 2014-06-21 18:17:23
Dalsze wspomnienia Carla Mosesa w tłumaczeniu Pani Violetty. "Wspomnienia Fritza Mosesa ze Strehlen Na początku roku rzeka Oława zwykle występowała z brzegów i zalewała okoliczne ulice. Na spiętrzonej wodzie unosiły się tafle kry. Dla nas dzieci był to kolejny powód do świetnej zabawy. Wskakiwaliśmy na taką taflę i siłą rozpędu przejeżdżaliśmy na drugi brzeg. Pewnego dnia i ja chciałem udowodnić swoją odwagę. W zorganizowanym wyścigu koło młyna, gdzie rzeka miała około 3 metrów szerokości,skoczyłem na krę marząc o wygranej. Niestety w tej samej chwili wystraszyłem się i chciałem zeskoczyć na bok, ale niestety źle wykonany unik sprawił, że wpadłem do lodowatej wody. Na moje szczęście rzeka w tym miejscu miała tylko ok. 1m głębokości. Przemoczony pobiegłem szybko do domu, gdzie zaraz przygotowano mi gorącą kąpiel. Pamiętam, że nasza rodzina leczyła się u lekarza domowego Dr. Hahna, który był Pół - Żydem. Mimo swojego pochodzenia był dobrze tolerowany przez władze, bo leczył ludzi aż do zakończenia wojny. Dr. Hahn był bardzo wrażliwym i sympatycznym człowiekiem. Czasami, znając moją niechęć do zajęć z gimnastyki, pisał mi wymyślone choroby, dzięki czemu mogłem uniknąć nielubianych zajęć z gimnastyki i udziału w grupie Hitlerjungen. Pytał mnie często z przymrużeniem oka dostrzegając moją wymyśloną przypadłość: " No, Fritzel, czy ty jutro masz gimnastykę?" Kiedy rozpocząłem naukę w gimnazjum wszedłem w środowisko młodzieżowej organizacji Hitlerjungen. Przez pierwsze miesiące było wspaniale i radośnie. Pamiętam do dziś piesze wycieczki i gry prowadzone przez mojego byłego dowódcę plutonu młodzieży i lidera drużyny Fritza Ferdinanda. Z harcerskim entuzjazmem spotykaliśmy się każdej środy i soboty aż do rozpoczęcia wojny we wrześniu 1939r. Potem nieszkodliwe działania zostały zmilitaryzowane. Teraz ćwiczyliśmy walki na Wieży Wodnej, atak i obronę i tym podobne. Tych zajęć już nie lubiłem. Rodziny żydowskie z mojego otoczenia zaczęły powoli znikać. Widać to było zwłaszcza po zamykanych sklepach żydowskich. Pogrom Żydów miał miejsce podczas nocy kryształowej. Mój ojciec powiedział wtedy do mojej matki, że "stała się tu wielka niesprawiedliwość". Żydzi nic nikomu nie zrobili. Obywateli pochodzenia żydowskiego zauważyłem w Strzelinie dopiero w 1941r. Wówczas bowiem zostali oni zmuszeni do noszenia Gwiazdy żydowskiej. Stopniowo rodziny żydowskie opuszczały Niemcy, niestety również były wywożone do obozów koncentracyjnych. Moja babcia Emma Lorenz opowiadała mi jak młodzi umundurowani ludzie otoczyli na ulicy starą, źle ubraną Żydówkę Frau Seligmann, którą często spotykałem w Rynku i krzyczeli wyśmiewając się z niej "Żyd, Żyd, Żyd" Cdn".
wito | 2014-06-21 20:12:29
Bardzo dziękujemy za wysiłek, Matias :)
Matias | 2014-06-26 21:42:52
Dalsze losy rodziny Mouses w tłumaczeniu Pani Violetty Misy-Pachut. "Moja babcia Lorenz, posiadała przy ulicy Klosterstrasse (dzisiejsza Książąt Brzeskich) sklep z używanymi meblami i różnymi starociami. Kiedy od października 1941r. pierwsze transporty Żydów były wywożone do obozów koncentracyjnych, m.in w Polsce moja babcia jeździła często do Wrocławia i wykupywała mieszkania od opuszczających je Żydów, płacąc im w gotówce więcej niż to było uzgodnione w umowie. W ten sposób zyskiwali oni jakieś pieniądze na te niepewne czasy. Pewnego dnia moja babcia, po powrocie z Wrocławia powiedziała nam to co usłyszała czekając na dworcu na pociąg do Strzelina: wszyscy Żydzi mają zostać przesiedleni do obozu pracy w Polsce i tam w obozie w pobliżu granicy Górnego Śląska, zabici. Słysząc to moja siostra krzyczała, że Hitler nie może zrobić czegoś tak okropnego. Przez kilka kolejnych miesięcy podsłuchiwałem rozmowy toczone pomiędzy moim ojcem a babcią Lorenz. Ona powiedziała, że transporty Żydów skończą się dopiero wówczas gdy wszyscy oni zostaną zabici i spaleni. Pewnego dnia wracając z Wrocławia do Strzelina i czekając na pociąg na peronie 4 (nadal odjeżdżają z niego pociągi do Strzelina) była świadkiem takiej oto sceny. Na peron wjechał długi pociąg wypełniony żydowskimi kobietami i dziećmi. Jedna z kobiet, wychyliwszy się z okna zawołała do mojej babci: "Kochana Pani, proszę przynieś mi trochę wody". Moja babcia podeszła do pompy i nabrała wody w stojący tam kubek i chciała podać proszącej ją kobiecie. Niestety stojący tam SS - Mann uderzył babcię w rękę i wytrącił wodę. Krzyczał głośno: "Przecież to są Żydzi". Wszyscy patrzyliśmy jak pociąg powoli rusza i za chwilę został już tylko pusty peron. Cdn".
Matias | 2014-06-28 23:33:49
Dalsze losy rodziny Mouses w tłumaczeniu Pani Violetty Misy-Pachut. "W 1941r zmarła moja prababcia Maria Moses. W chwili śmierci miała 90 lat. Ja i moja siostra Ruth bardzo ją opłakiwaliśmy. Ostatnie lata życia moja prababcia spędziła w Domu Starców (Domu Emerytów) przy ul. Frankensteinerstrasse (obecna Ząbkowicka, budynek szkoły) i tam ją często odwiedzaliśmy. Przynosiliśmy jej różne słodkości z piekarni i słuchaliśmy jej opowieści z dawnych czasów. Szczególnie lubiliśmy opowieści o jej dziadku. Na stoliku nocnym przy łóżku moja babcia miała Biblię i butelkę nalewki (eliksiru). Codziennie rano i wieczorem wypijała kieliszek tej mikstury. Jak mówiła, jest to połączenie przyjemności duchowej i intelektualnej. Wydaje mi się, że to właśnie dzięki temu eliksirowi dożyła tak sędziwego wieku. Babcia została pochowana na cmentarzu ewangelicko - reformowanym na Starym Mieście (Cmentarz "Braci Czeskich") W "Strehlener Tageblatt" coraz częściej pojawiały się nekrologi informujące o śmierci na froncie młodych Niemców biorących udział w wojnie. Z mojego otoczenia zginął Ulli Pusch, młodszy syn gospodarzy Marienbergu (Góra Parkowa). Rodzice jego dostali informację, że zginął pod Stalingradem. Ulli był bardzo pilnym i pracowitym uczniem. Studiował we Wrocławiu na Politechnice, a nocami pracował w fabryce wagonów Linke- Hoffmana. Kiedy skończył 18 lat uzyskał dyplom inżyniera. Potem zgłosił się na ochotnika na front i został wysłany na Wschód. Zginął pod Stalingradem. Jego matka, a moja ciocia Martl wierzyła uparcie w powrót syna. Cdn".
Matias | 2014-06-30 21:49:54
Dalsze losy rodziny Mouses byłych mieszkańców Strzelina w tłumaczeniu Pani Violetty Misy-Pachut. "W ostatnich dniach wojny niemieccy dygnitarze i przywódcy powoli zdawali sobie sprawę, że zbliża się koniec III Rzeszy. Jeden z moich kolegów ze szkoły podstawowej, syn pracownika kamieniołomów został aresztowany w marcu 1945r. przez patrol Volkssturmu. Jaki był powód aresztowania? Chłopak postanowił pomóc rannym żołnierzom niemieckim, zgromadzonym w domach pracowników kamieniołomów i zorganizować pomoc w postaci brakujących materiałów opatrunkowych, materacy do spania, itp. W tym celu włamał się do opuszczonej już wtedy willi przy ulicy Frankensteinerstrasse (Ząbkowicka). Niedawno wyjechała stąd niemiecka rodzina Asser - Scholz. Dom stał pusty. Mój przyjaciel postanowił wynieść pozostawione tam materace i w ten sposób zapewnić minimalny komfort rannym żołnierzom. Niestety, jako syn komunisty, został aresztowany w trakcie dokonywania grabieży i umieszczony w piwnicy kamiennego kościoła (dosłownie:" Steinkirche", myślę, że mowa tu o Kościele Św. Gotarda) razem z dwoma polskimi więźniami. Polacy mieli zostać powieszeni następnego dnia. Mój przyjaciel dostał wybór: albo zostanie powieszony, albo skierowany na front. Oczywiście wybrał drugą możliwość. Więzieni Polacy zostali powieszeni następnego dnia na rogu Zenau (dosłownie: Zenau - Eck). Może ktoś z Państwa skojarzy niemiecką nazwę. I jeszcze jedna historia z przełomu 1943/44, potwierdzona przez kilku świadków. Mieszkający w Strzelinie więźniowie z różnych krajów, w tym Polacy (najpewniej pracownicy przymusowi) nie mieli czym opalać domów, nie mieli drewna ani węgla, bardzo marzli i chorowali. Pilnujący ich podczas pracy sierżant pozwolił im zabrać trochę drewna. Strzelińscy naziści zwolnili go za to z pracy oraz karnie przenieśli na front wschodni. Niedługo potem zginął zdradziecko postrzelony w tył głowy. Cdn.".
Matias | 2014-07-06 14:50:33
Dalsze losy rodziny Mouses byłych mieszkańców Strzelina w tłumaczeniu Pani Violetty Misy-Pachut. "Na początku 1940 roku mój ojciec podarował mi owczarka niemieckiego. Pies przybył do mnie pociągiem ekspresowym w drewnianej skrzynce. Pochodził ze specjalnej hodowli psów rasowych i zgodnie z drzewem genealogicznym nazywał się Bendix (z Wąwozu Traugott). Miał tylko 4 tygodnie i jeszcze nie wyglądał jak owczarek. Zawojował serca wszystkich członków naszej rodziny. Bendix został moim ukochanym kompanem i przyjacielem. Szczególnie dumny byłem z tego, że po odbyciu 4 - tygodniowego szkolenia w szkole policyjnej we Wrocławiu pies reagował bezbłędnie na komendy i stał się moim ochroniarzem. Tym bardziej było mi smutno, gdy pod koniec 1942r. Bendix został zarekwirowany przez Wermacht. Zanim musiałem go oddać, miał zostać zbadany pod kątem przydatności dla armii, m.in. odporności na huk wystrzałów i eksplozji. Chciałem go do tego przygotować. Z własnoręcznie wykonaną petardą goniłem go na boisku sportowym. Pies wpadł w panikę gdy padły pierwsze strzały. Miałem więc nadzieję, że nie będzie nadawał się do służby wojskowej. Niestety kilka dni później musieliśmy go oddać. Martwiliśmy się o niego, bo krążyły pogłoski, że zarekwirowane psy muszą z ładunkami wybuchowymi na plecach przekradać się w pobliże czołgów nieprzyjaciela.Nie wiem czy to była prawda. W tym czasie zaczęły krążyć pierwsze pogłoski o tajnej broni w postaci zdalnie sterowanych pocisków o nazwie Goliat, używanych przeciwko rosyjskim czołgom. Krążyło takie powiedzenie, że wojna skończy się po zastosowaniu pocisków V-375. Cdn.".
Matias | 2014-07-07 22:41:04
Dalsze losy rodziny Mouses byłych mieszkańców Strzelina w tłumaczeniu Pani Violetty Misy-Pachut. "Trwała wojna. Jak wielu innych i my również wierzyliśmy w propagandowe zapewnienia o zwycięstwach naszej armii. Moi rodzice jednak widzieli rzeczy bardziej realistycznie. Nie oddawali już dziennego utargu z piekarni do banku, tylko gromadzili pieniądze w domu. Piekarnia ojca zaczęła piec chleb z przedłużonym do 6 miesięcy terminem ważności. Sprzedawaliśmy go duże ilości, głównie tym którzy opuszczali miasto i podejmowali się długich podróży w celu znalezienia bezpiecznego miejsca. Moja matka opuściła Strzelin z moją 9 - letnią siostrą w styczniu 1945r. i udała się do Bolesławca. Ja pozostałem jeszcze w Strzelinie z moim ojcem. Matka wzięła do swojej torebki 80 000 marek i dużą ilość chleba (z przedłużonym terminem ważności), nazywanego chlebem podróżnym. Dzięki jej zapobiegliwości nasza rodzina nie musiała obawiać się głodu, zwłaszcza po reformie walutowej w 1948r. W pierwszych dniach stycznia 1945r. odbyło się w Strzelinie 4 - dniowe szkolenie przyszłych oddziałów Volksturmu. Zgodnie z rozkazem Hitlera wszyscy mężczyźni w wieku od 16 do 60 lat zobowiązani byli zgłosić się na szkolenie. Mimo, że nie miałem jeszcze 16 lat i mnie objął ten obowiązek. Wcześnie rano z wieloma innymi mężczyznami zebraliśmy się na placu sportowym (bei Skipin) na Starym Mieście (Altstadt) (Myślę, ze chodzi tu o obecne tereny OSiR-u przy ul. Staromiejskiej) i tam uczyliśmy się obsługi karabinu 98k, panzerfausta, pistoletu maszynowego i karabinu maszynowego MG 42. Jak można zaledwie w 4 dni opanować te umiejętności? I tak wydaje mi się, że radziłem sobie całkiem nieźle. Byłem jednym z najlepszych w strzelaniu. Całe szczęście, że nigdy nie byłem zmuszony do udowodnienia swoich umiejętności.Razem ze mną szkolenie odbywał praktykant z piekarni mojego ojca, który nosił pseudonim Just. On również był z rocznika 1929 i był już objęty szkoleniem. W lutym 1945r. skończyłem 16 lat i czekałem tylko na powołanie. Wówczas mój ojciec wpadł w furię. Zdecydował, że moje miejsce jest przy matce w Bolesławcu. I tam zostałem wysłany. To uchroniło mnie przed udziałem w wojnie. W Bolesławcu zgromadziła się cała moja rodzina: moja matka, siostra Ruth, ciocia, kuzyni mojego ojca, jego brat. Sam ojciec pozostał jednak w Strehlen pilnując piekarni i domu. Stamtąd wyjechaliśmy do mojej cioci do Drezna i zamieszkaliśmy w jej dużym mieszkaniu przy ulicy Gorlitzer Strasse. Cdn.".
Matias | 2014-07-11 06:49:18
Ostatnia część wspomnień byłego mieszkańca Strzelina Fritza Mosesa w tłumaczeniu Pani Violetty Misy-Pachut. Pocztówka ze zbiorów Państwa Nowickich. "Moja rodzina już w styczniu 1945 r. wyjechała do Bolesławca, a potem do Drezna. W Strehlen pozostał tylko mój ojciec pilnując piekarni i domu. Martwiliśmy się o niego bardzo. Czy jeszcze żyje? Czy zdążył uciec na czas?. Minęło sporo czasu, zanim w sierpniu 1945 r. mogliśmy wysłuchać jego historii. Udało mu się nas odszukać. Oto co nam opowiedział. Nasza piekarnia, która należała do najnowocześniejszych w mieście została przekształcona w piekarnię polową, piekącą chleb na potrzeby sił zbrojnych. Strzelińscy naziści zmusili ojca, żeby wstąpił do oddziałów Volkssturmu. Ojciec zgodził się, żeby uniknąć losu innych, którzy w ostatnich dniach wojny stracili nie tylko życie ale też cały majątek. W tym czasie w piekarni pracowało dwóch jeńców wojennych włoskiego pochodzenia. Jeden z nich nazywał się Rino Bordolli, a drugi Benidetto. Mój ojciec chciał pomóc im przeżyć wojnę i uratować życie. Byli bowiem bardzo pracowici i odpowiedzialni. Umożliwił im ucieczkę, dając na drogę pieniądze i chleb. Ich zaginięcie zgłosił na Policję, ale dopiero w następnym tygodniu, dając im wystarczająco dużo czasu na ucieczkę. Niestety sam, chcąc uchronić się przed przesłuchaniami musiał opuścić Strzelin. Ponieważ moja rodzina opuściła Strzelin na czas. oszczędzono nam wszystkich okropności związanych ze zdobywaniem miasta oraz rosyjską i polską okupacją. Ostatnie dni Strzelina znam tylko z opowieści i wspomnień tych którzy wytrwali w mieście do końca. Kiedy wojska rosyjskie przełamały linię obrony od strony północnej, z miasta zaczęła uciekać cała pozostała tam ludność. Większość ewakuowała się w rejony Kłodzka. Oddziały Volkssturmu i Wermachtu próbowały bronić miasta. Strzelin został zbombardowany i ostrzelany przez artylerię. W dniu 25 marca 1945 r. miasto musiało się poddać i tego samego dnia w godzinach popołudniowych przywódcy strzelińskich nazistów (dosł. Nazi - Bonzen) podjęli decyzję o wysadzeniu wieży Ratusza i wieży Kościoła Michała, które były symbolami miasta. Zarządzili także ukrycie się w Kamiennym Kościele (najpewniej kościół Gotarda) i kontynuowanie bezsensownej już walki. W nocy z 27 na 28 marca miasto zostało niemal doszczętnie spalone. Nie można niestety wykluczyć, że to fanatyczni przywódcy partii nazistowskiej oraz Volksturmu sami podłożyli ogień. W październiku 1985 r. pierwszy raz od 1945r. odwiedziłem Strzelin. Zastałem moje miast piękne i odbudowane. Nie było już niestety jego niemieckich mieszkańców, których ostatni został wydalony z Polski w 1946 r. Chcę powiedzieć na koniec, że to dobrze, że to miasto nazywa się teraz Strzelin, ale ze starym, pięknym Strehlen nie ma już nic wspólnego. Tak kończą się wspomnienia Fritza Mosesa. Wspomnienia innych osób w następnym tłumaczeniu".
ref-humbold | 2014-07-11 09:41:24
Matias, może zrobisz z tych wspomnień artykuł?