Mimo, że Strzelin był oddalony od Ziemi Kłodzkiej i uroczych terenów górzystych, to jednak posiadał wiele urokliwych miejsc, pozwalających na organizację bliższych spacerów i dalszych wędrówek. Szczególnie miło wspominam piesze wyprawy na Gromnik (Rummelsberg), najwyższy szczyt naszych okolic. Kiedy wracam pamięcią do czasów mojego dzieciństwa i młodości, doceniam jak bardzo to był dla mnie dobry czas. Nie było radia, telewizji, nie wspominając o samochodach czy autobusach. Nieliczni posiadali Landauery (rodzaj karety). O pojazd moich rodziców dbał, nieustannie go polerując, Pan Romelt. Odbywaliśmy nim wiele przejażdżek po okolicy, docierając nawet do Głubczyc, gdzie, pamiętam zajadaliśmy się najlepszymi wiśniami, jakie jadłem w swoim życiu.
Okolice Gromnika jak i sam Gromnik były celem okolicznej ludności do wypadów poza miasto. Nie gardzili też mieszkańcy Wrocławia w odwiedzaniu tej okolicy.
W samym Strzelinie również było wiele atrakcji. W niedzielne popołudnie, spacerkiem można było iść na piwo do restauracji Marienberg, puszczać latawce na okolicznych wzgórzach, iść na boisko do Gęsińca lub po półgodzinnym spacerze dotrzeć do Gościęcic Średnich do restauracji Flegersa i w drodze powrotnej zajrzeć do Bohmischen Baude (Czeskiej świetlicy). Kto miał jeszcze dość siły mógł ruszyć w dalszą drogę i po ponadgodzinnym marszu dotrzeć na Gromnik, gdzie przez wiele długich lat gospodynią tamtejszej restauracji była Pani Pusch. Należy również wspomnieć o dwóch niezwykle popularnych i lubianych miejscach w okolicach Strzelina. Były to domy Barborsick w Szczawinie i Grindt w Chociwelu. Ich właściciele byli bardzo gościnni. Można tam było w niedzielne popołudnie napić się kawy, zjeść pyszne ciastko i posiedzieć w zacienionym ogrodzie.
Marienberg i Bergschänke.
Gościecice i restauracja Flegersa.
W drodze powrotnej można było zajrzeć do Bohmischen Baude.
Kto miał ochotę mógł wędrować jeszcze dalej. Było ku temu wiele możliwości, np. do Henrykowa (Heinrichau), gdzie znajdował się piękny klasztor lub do Ziębic (Munsterberg), albo do Kamieńca Ząbkowickiego (Kamenz), gdzie można było podziwiać zamek z czterema wieżami. Szczególnie jednak piękną i pouczającą wycieczkę można było odbyć na Ślężę (Zobten), gdzie mijane góry, lasy i słynne źródła mineralne sprzymierzyły się idealnie w wielkiej symfonii przyrody.
Wędrując tak po wzgórzach strzelińskich można było odpocząć przy źródle Cyryla i napić się krystalicznej zimnej wody.
Wielu starszych przedwojennych mieszkańców Strehlen na pewno pamięta, że nasze rodzinne miasto było przez wiele lat miejscem postoju, w okresie zimy, popularnego cyrku wędrownego. Tu "stacjonował" wielki namiot i stąd wyruszano na wędrówki po całych Niemczech, docierając także do krajów skandynawskich. Właścicielami cyrku byli bracia Adolf i Leopold Strassburger. Na czas postoju w Strehlen właściciele zatrzymywali się w jednym z hoteli. Był to hotel Reichsadler (Orła Cesarskiego). Znajdował się on przy obecnej ulicy Kościelnej, na pustym obecnie placu przed browarem, nieopodal pałacu księżnej Radziejowskiej. Dzikie zwierzęta oraz konie właściciele trzymali na terenie "Reitbahn" (ujeżdżalni), obok restauracji Zenau na ulicy Frankensteinerstrasse (Ząbkowickiej). Wykorzystywali także pozostawione przez huzarów ("Braunen Husaren") stajnie i inne pomieszczenia gospodarcze. Zaś wielki namiot stał rozstawiony przez całą zimę na placu przy gazowni (Dzierżoniowska), dokładnie za obecnym "Okrąglakiem".
Tu z prawej strony, widać plac (stoi karuzela) na którym zimował Cyrk Strassburgera.
Pokaz Cyrku Strassburgera przed wyruszeniem w trasę na krętych uliczkach zwartej zabudowy miasta.
W tym czasie zaczęły być popularne cyrki z trzema arenami, na których widz z zapartym tchem śledził różne akrobacje i sztuczki. Dla nas dzieci to było wspaniałe uczucie, gdy nadchodził czas premiery i mogliśmy wreszcie usiąść pod wielką kopułą i obserwować spektakl rozgrywający się na naszych oczach. Podziwialiśmy układy taneczne złożone z setek koni przybranych w różnokolorowe ozdoby, dosiadanych przez córki Adolfa Strassburgera, podczas gdy jego żona trenowała słonia Jumbo, który z wdziękiem podnosił wielki pień i wykonywał różne sztuki. Tresowano także lwy, tygrysy, lamy oraz mistrzów żonglowania piłkami - lwy morskie. Akrobaci pochodzili z wielu odległych krajów: Azji, Afryki. Byli wśród nich Chińczycy i Arabowie z długimi warkoczykami. Z wdziękiem wykonywali najtrudniejsze sztuczki i akrobacje, np. piramidę wykonaną przez 40 mężczyzn.
CDN
Tłumaczenie: Violetta Misa-Pachut
Serdeczne podziękowania dla Pani Violetty za udostępnienie tekstu na stronie: http://dolny-slask.org.pl/
mietok - Administrator