Zanim ucichł różnojęzyczny gwar. Akuszerowie polskiego Wałbrzycha
Autor:
McAron°,
Data dodania: 2009-05-08 16:43:19,
Aktualizacja: 2009-05-08 16:43:19,
Odsłon: 7686
|
|
Marek Malinowski, Paweł Wieczorek
|
"Miasto w chwili objęcia przez polskie władze liczyło ponad 46 tys. mieszkańców, Niemców zatrudnionych głównie w przemyśle węglowym i kilkuset Polaków, przeważnie Żydów, pozostałych tu po miejscowych i okolicznych obozach koncentracyjnych. Ponadto stacjonowało tu około 15 tys. wojska sowieckiego. Los wojenny ominął Wałbrzych, pozostawiając go bez większych śladów zniszczenia, dlatego też życie pulsowało tu w normalnym tempie." Tak przedstawił bilans otwarcia polskiej działalności w Wałbrzychu Pełnomocnik Rządu RP i pierwszy jego prezydent, Eugeniusz Szewczyk w swoim "Sprawozdaniu z rocznej działalności na terenie miasta Wałbrzycha". Jak na tę część Europy i ten czas była to sytuacja wyjątkowa i paradoksalna. Zanim bowiem 28 maja 1945 r. Szewczyk wraz z kilkunastoosobową ekipą przejął miasto i wydał zarządzenie nr 1, w którym, na jednej kartce papieru i w kilku zdaniach nadawał miastu polską nazwę, ustalał obowiązującą walutę i język urzędowy, a także ustalił obowiązujące kursy walut i załatwiał szereg innych tego typu i znaczenia spraw, w Wałbrzychu znalazły się, nie z własnej woli, setki Polaków narodowości żydowskiej, w ostatniej fazie wojny pracujących w tamtejszych kopalniach i fabrykach. Było też wielu Żydów z innych krajów europejskich i oczywiście równie wielu Polaków, którzy też znajdowali się w licznych filiach Gross-Rosen i na robotach przymusowych w Sudetach. Ludzie, którzy mieli dokąd wracać natychmiast po wyzwoleniu rozpierzchali się po Europie, ale tych "kilkuset Polaków, przeważnie Żydów" wiedziało, że nie ma dokąd i do kogo wracać i zostało w Wałbrzychu - stolicy Sudeckiego Okręgu Przemysłowego, który, po latach równania z ziemią starego kraju wydawał się dla ocalonych prawdziwym rajem na ziemi.
Dr Fryderyka Liberman wówczas "narodziła się ponownie". Jak mówi, w mieście, gdy wolna już wyszła na ulice, dominowała w Wałbrzychu zieleń i biel, panowała cisza i bezruch, który przerywały tylko ptaki i dzwonki pustych tramwajów. Świadkowie tamtych czasów są zgodni: Niemcy byli bardzo grzeczni, wszystko funkcjonowało jak w zegarku. Mimo, że walił się cały stary świat, koksownie ani na moment nie zostały wygaszone. Pracowały też załogi kopalń, które tylko na dzień czy dwa przerwały wydobycie, fabryki kwasu siarkowego, porcelany, huty szkła, odlewnie żeliwa -wszystko funkcjonowało. Działały telefony, była woda w kranach, porządku na ulicach pilnowała niemiecka policja. Porządek musiał przecież być. W pustym parku zdrojowym w Szczawnie regularnie grała orkiestra, a zakłady kąpielowe oczekiwały kuracjuszy. Tyle, że już nie było w Wałbrzychu i innych miastach czy w rolnictwie, tych dziesiątków tysięcy niewolników zwiezionych z całej Europy ( choć przeważnie jednak z Polski, Białorusi, Ukrainy, Rosji i Czech ). Różnie szacowane są te liczby ale wiadomo, że na Dolnym Śląsku wyszło wtedy z łagrów także kilkanaście tysięcy Żydów.
Wszyscy ci byli niewolnicy, niezależnie od narodowości, byli przeważnie młodzi, posiadali jakieś kwalifikacje i mieli ogromną motywację na życie. Francuzi, Węgrzy, Belgowie, Duńczycy wybierali odpowiedni azymut i bez żalu opuszczali piękne i bogate Sudety, a także uprzejmych już bardzo ich stałych mieszkańców. Ci, co nie mieli już gdzie wracać, zostali i dlatego 30 czerwca 1945 r. statystyki odnotowały, że w Wałbrzychu mieszka 879 Polaków, 57691 Niemców (wtedy pisano z małej litery ) i kilkaset osób innych narodowości. Wśród tych innych narodowości nie wymieniano Żydów i tak już w Wałbrzychu zostało właściwie do dzisiaj. Zarówno w statystykach jak i w rozmaitych dokumentach urzędowych nie ma takiej mniejszości grupy etnicznej. Władze miasta w końcu lat pięćdziesiątych zajmowały się np. systematycznie i szczegółowo sytuacją mniejszości narodowych: Niemców, Czechów, Cyganów ( w tamtych latach o Romach jeszcze się nie mówiło ), a później także Greków. Analiz i ocen dotyczących ludności żydowskiej w oficjalnych dokumentach nie ma. Stąd problemy z ustaleniem faktycznych danych dotyczących społeczności żydowskich, które z pewnością znajdowały się w różnych niejawnych materiałach. W każdym razie wg. S. Bronsztejna w 1946 r. ludność żydowska w Polsce liczyła ok. 100 tys. z czego połowa mieszkała na Dolnym Śląsku. W grudniu 1946 r. w Wałbrzychu mieszkało 10,2 tys. Żydów, którzy stanowili 17,9 % całego stanu mieszkańców ( w Dzierżoniowie - największym wówczas skupisku ludności żydowskiej mieszkało np. 16 tys. Żydów i stanowili oni tam 28,1 % ludności tego miasta ).
Od początku Żydzi aktywnie włączali się w życie publiczne Wałbrzycha. Funkcjonowanie szybko zorganizowanych żydowskich instytucji społecznych, kulturalnych, organizacji politycznych czy spółdzielni osadnicy polscy powszechnie traktowali jako wyraz wewnętrznej jedności i solidarności. Istnienie trzech szkół żydowskich, dwóch półinternatów, bursy dla młodzieży, świetlicy, biblioteki, kuchni ludowej, stołówki, Towarzystwa Opieki Zdrowotnej czy teatru "Renesans", liczne odczyty, koncerty, spotkania literackie i inne imprezy kulturalne, także aktywność gospodarcza czy zajmowanie stanowisk w administracji wywoływały u postronnych obserwatorów po trochę wrażenie żydowskiej wszechobecności, po trochę zaś zazdrość, wynikającą z tej pozornej, widzianej na zewnątrz zgodności poglądów i jedności działania, których tak bardzo brakowało w polskim społeczeństwie.
Część Żydów aktywnie uczestniczyła w powojennym życiu politycznym Wałbrzycha. Działały wszystkie żydowskie partie polityczne: Zjednoczenie Syjonistów Demokratów w Polsce "Ichud", Żydowska Socjalistyczna Partia Robotnicza "Poalej-Syjon" ( potem Zjednoczona Żydowska Partia Robotnicza "Poalej-Syjon" ), Żydowskie Koło Polskiej Partii Robotniczej ( ewenement w skali krajowej ), Socjalistyczna Partia Pracy "Hitachdut", Socjalistyczna Partia Robotnicza "Bund" i wiele innych. Nie oznacza to bynajmniej, że liczba partii czy ilość ich członków, aktywność i działalność świadczyła o rzeczywistej roli i wpływie na politykę w mieście. Zwolennicy zmian zachodzących w państwie polskim w różnoraki sposób starali się włączyć do działania na tym polu resztę Żydów. Np. przed referendum wśród społeczności żydowskiej propagowano hasło: "Demokracja jest nasza i dlatego musimy głosować 3 x TAK". Podobnie wyglądała sytuacja w okresie przedwyborczym: "18 stycznia 1947 r. Komitet Żydowski bierze aktywny udział w manifestacji społeczeństwa na cześć bawiącego w Wałbrzychu Marszałka M. Roli-Żymierskiego; ludność żydowska manifestowała z różnymi transparentami w języku polskim i żydowskim; pochód ten wywołał bardzo dodatnie wrażenie". Nie zabrakło Żydów bezpośrednio w dniu wyborów: "Zorganizowano we wszystkich obwodach "trójki" wyborcze, które kierowały całą akcją; we wszystkich obwodach było podówczas 400 agitatorów; udział Żydów w wyborach był 100%".
Wielość i aktywność żydowskich organizacji wpływała na wyrabianie pospolitej opinii o powszechnym poparciu przez społeczność żydowską przemian zachodzących w Polsce, o współudziale Żydów w tworzeniu nowej rzeczywistości. Nie pasują do tego poglądu częste wypadki, do jakich dochodziło w środowisku żydowskim, świadczące o iluzoryczności tego obrazu. Bo jak potraktować akademię ku czci Bohaterów Getta (w 1948r.-przyp.aut.), która "zmieniła się w wiec polityczny, w którym każdy przedstawiciel partii starał się swój program partyjny przedstawić" albo pochód pierwszomajowy, podczas którego "wbrew uchwale Komitetu Żydowskiego, która mówiła, że każdy Żyd powinien iść ze swoją placówką pracy, partia Poalej-Syjon pewną część robotników wyciągnęła z miejsc pracy i szli oni w szeregach partii; a młodzież z Haszomer- Hacair maszerowała pod chorągwią biało-niebieską".
Tak naprawdę wbrew potocznym opiniom o roli, znaczeniu i poglądach Żydów w tamtych czasach, zazwyczaj postrzeganych przez pryzmat ich lewicowej jedności, byli oni politycznie wewnętrznie podzieleni. Nierzadko zdarzały się wypadki zaprzeczające ich solidarności. W 1948r. jeden z działaczy wałbrzyskiego Komitetu Żydowskiego powiedział: "Obecny okres cechuje dążność do jedności organizacyjnej wśród robotników polskich. Nie można go zastosować między robotnikami żydowskimi a polskimi. Robotnik żydowski musi najpierw przejść konsolidację wewnętrzną, ażeby przejść później do organicznej". Jak pokazało życie w nowej rzeczywistości, na "konsolidację organiczną" nie pozwolił czas, splot wydarzeń na arenie międzynarodowej i coraz szybszy ich przebieg. Nie chodziło tak naprawdę o samych robotników ale wszystkich Żydów przebywających w Wałbrzychu, a jedność dyktowana była przez rosnącą w siłę partię komunistyczną. W tym kontekście można odnieść wrażenie, że w zupełnie innej sferze żyli i myśleli politycy, a w jeszcze innej zwykli Żydzi. Złowróżebne musiały być dla Żydów słowa Fischbeina, przewodniczącego powiatowego Komitetu Żydowskiego w Wałbrzychu a zarazem członka PPR, który powiedział w grudniu 1948r. że "PPR musi mieć wpływ na wszystko co dzieje się na ulicy żydowskiej, ani jedna placówka nie może być bez wpływu PPR". W sukurs Fischbeinowi poszedł inny działacz Komitetu Żydowskiego - Głuz, mówiąc: "Praca obywatela Fischbeina to praca PPR-u i wszystko co on robi, to w interesie PPR-u. Dotychczas przedstawiciel żydowskiego PPR-u był przedstawicielem społeczności żydowskiej. Dzisiaj obywatel Fischbein występuje jako PPR-owiec, a więc nie Fischbein tylko PPR się liczy !!!".
Sytuacja zaistniała w Wałbrzychu znajdowała odzwierciedlenie w licznych wspomnieniach. Wacław Mrozowski, poeta, bohater "Wspólnego pokoju", a wówczas dziennikarz wałbrzyski tak wspominał sytuację w pierwszych po wojnie miesiącach: "Spotyka się ( w Wałbrzychu - przyp. aut. ) wielu Żydów. Większość z nich to ocalali z obozów koncentracyjnych. Szczególnie z Gross-Rosen. Są wynędzniali ale za to ubrani znakomicie. Zajęli dobre mieszkania wraz z całym dobytkiem. To słuszny rewanż za okupacyjną gehennę".
To uogólnienie dotyczy jednak tylko części społeczności żydowskiej. Wałbrzych, podobnie jak wiele innych sudeckich miast, był przeludniony i to jeszcze przed zakończeniem wojny. Nie przeludniły ich jednak te dziesiątki tysięcy niewolników ale niemieccy uciekinierzy przed frontem radzieckim i załogi przenoszonych w Sudety zakładów zbrojeniowych z ośrodków przemysłowych III Rzeszy, narażonych na bombardowania zachodnich aliantów. W rezultacie w pierwszym okresie powojennym sytuacja mieszkaniowa w Wałbrzychu była wyjątkowo trudna, a pogłębiał ją jeszcze kilkunastotysięczny garnizon radziecki, który nie zajmował np. koszar, bo ich po prostu w Wałbrzychu nie było. Żydzi, którzy pozostali w Wałbrzychu, często dopiero w latach pięćdziesiątych normowali swoje warunki mieszkaniowe. Nie bez przyczyny też najbiedniejsza dzielnica, usytuowana pod sobięcińskimi hałdami, do dziś nazywana Palestyną, zamieszkana była wówczas przez Żydów przeważnie.
Polacy i Żydzi przyjeżdżający do Wałbrzycha nie mieli przygotowywanych mieszkań i nie mogli ich też sami zajmować. Przeważnie dokwaterowywani byli do rodzin niemieckich. Wyjątek pod tym względem stanowiły przygotowywane w pewnym stopniu mieszkania dla transportów reemigrantów z Francji i Belgii, które to mieszkania były negocjowane z władzami przez przewodniczących PKWN, we Francji - górnika Tomasza Piętkę i w Belgii - też górnika - Edwarda Gierka. Udało im się załatwić po kilka tysięcy mieszkań, ale realizacja tych ustaleń przebiegała bardzo różnie.
Dziennikarze polscy i zagraniczni, którzy wówczas często przyjeżdżali do Wałbrzycha z upodobaniem podkreślali, że w wałbrzyskich tramwajach słychać różnojęzyczny gwar. Dziś w mieście nie ma już tramwajów i nawet na bazarach nie słychać obcych języków, gdyż Litwini, Ukraińcy, Wietnamczycy, Mongołowie czy Rosjanie zgodnie z prawami rynku starają się i mówią po polsku.
W tamtych czasach wszyscy byli zdumieni i zaskoczeni wielką dynamiką społeczną mieszkańców Wałbrzycha, mówiących różnymi językami, wywodzących się z różnych kultur, przybywających tu nie tylko z różnych stron świata ale też różnych stron starego kraju. To był prawdziwy tygiel, w którym ludzie szukali dla siebie nowego miejsca na ziemi, możliwości realizacji dużych i małych ambicji, porywali się na rzeczy trudne do realizacji a jeśli coś nie wychodziło, szli dalej. Ówcześni repatrianci (Polacy, Niemcy, Żydzi, Białorusini, Ukraińcy, Litwini) i reemigranci z Francji, Niemiec, Belgii, Jugosławii, Chin - bez względu na to, jak się ich dzisiaj nazywa, zaczynali wszystko od nowa. Różnie jest to dzisiaj oceniane, ale tak samo jak Żydzi, dla których Dolny Śląsk był tylko przystankiem do Ziemi Obiecanej, tak samo Polacy długo jej szukali na tych terenach. Pionierzy przeważnie przymierzali się do różnych miejsc i zatrzymywali się często nie tam gdzie zamierzali. Wszyscy przecież byli wyjęci ze swoich środowisk, obyczajów, z tradycyjnej kultury. Przystosowywali się do nowych warunków albo usiłowali te warunki przystosować do swoich wymogów i przyzwyczajeń. Dotyczyło to ludzi z różnych środowisk społeczno-zawodowych i klas społecznych. Ziemianie i robotnicy, urzędnicy i chłopi musieli zacząć funkcjonować w nowych zupełnie warunkach. Skromni przed wojną urzędnicy gminni jak np. E. Szewczyk, musieli teraz z marszu zajmować się sprawami, które były przedtem domeną wielkich wodzów czy reformatorów. Hrabia Ignacy Potocki - geolog, z hrabią Wojciechem Dzieduszyckim - młynarzem i dwojgiem urzędników pochodzenia żydowskiego wymyślili w Szczawnie, ale zorganizowali w Dusznikach Festiwal Chopinowski, który dziś jest najstarszą polską imprezą tego typu i w tym roku odbył się po raz 56. Fryderyka Liberman, która w tym uczestniczyła, była doktorantką germanistyki Uniwersytetu Jagielońskiego, przed wojną obracała się w kręgach artystycznych i intelektualnych Krakowa. Startując do nowego życia, jako kierowniczka referatu kultury, wykazywała się ogromną aktywnością i skutecznością. Można powiedzieć, że z niczego tworzyła funkcjonujące do dziś instytucje kultury i znaczące wydarzenia artystyczne. Trzeba bardzo chcieć żyć i mieć mnóstwo wyobraźni, żeby w miesiąc po wyjściu z kacetu z przypadkowo uratowanym życiem ( pomógł w tym holenderski Żyd, współwięzień, a później jej mąż i pierwszy nieniemiecki lekarz Polaków w Wałbrzychu - leczył ich nie znając języka polskiego), zakładać pierwszą na Dolnym Śląsku polską gazetę ( "Tygodnik Polski" ), która zaczęła wychodzić, gdy w Wałbrzychu nie było nawet tysiąca Polaków, żeby mając do dyspozycji 13 polskich książek przypadkowo zebranych wśród pierwszych polskich mieszkańców miasta, zakładać pierwszą bibliotekę publiczną, a na jej kierownika znaleźć wybitnego poetę Mariana Jachimowicza, przyjaciela Bruno Schulza z Drohobycza. Trzeba było mieć dobre kontakty z artystami, żeby wraz z prof. Eugeniuszem Geppertem zorganizować w Wałbrzychu pierwszą na Dolnym Śląsku wystawę polskiego malarstwa czy ściągnąć tam na występy Ludwika Solskiego. Założyła szkołę muzyczną, w imieniu władz polskich i radzieckich prowadziła rozmowy z Gerhardtem Hauptmannem, którego znała jeszcze sprzed wojny i o którym napisała wówczas książkę. Wszystkim się zresztą zajmowała: współtworzyła środowisko literackie i bazę dla niego w postaci tygodnika "Wałbrzych", z nestorem polskich fotografików, Janem Bułhakiem, ustalała program fotografowania Wałbrzycha. Była pierwszą polską autorką, która po wojnie pisała o zamku Książ, kiedy nie nosił on jeszcze tej nazwy. Szybko awansowała do Wrocławia, gdzie współorganizowała Kongres Intelektualistów. Potem dosyć niespodziewanie wyjechała do powstałego właśnie Izraela. Dopiero 50 lat później za swój wkład w życie miasta została Honorową Obywatelką Wałbrzycha.
Pod koniec lat 40-tych część Żydów rejestrowała się i pozostawała w miejscu, do którego przybyła, choć zdarzało się, że gdy już się urządzili czy znaleźli pracę, ubywali z ewidencji, Komitet Żydowski traktując jako "interes" przejściowy. Komitety Żydowskie starały się objąć swą działalnością całą ludność żydowską. Bardzo często jednak były one postrzegane jedynie jako biura pośrednictwa w znalezieniu pracy, mieszkania, krewnych czy przyjaciół. Przewodniczący wałbrzyskiego Komitetu stwierdził, że Żydzi przychodzą tylko "w sprawie krzeseł, mandatów i po lewe zaświadczenia pracy. A co się widzi złego u Żydów, za to już odpowiedzialny ma być Komitet". Nie odosobnione były przypadki, gdy Żydzi nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca, ruszali w dalszą drogę w poszukiwaniu lepszych warunków. Dosyć często, będąc ciągle w drodze, rejestrowali się w kilku Komitetach Żydowskich. Odrębną kategorię stanowili Żydzi uprawiający wolne zawody, inteligencja oraz pracownicy milicji, wojska czy Urzędu Bezpieczeństwa, nie przyznający się do swej narodowości. Powszechnie uważano, że liczba osób zgłoszonych do rejestracji jest za niska. Działacze Komitetów Żydowskich na podstawie znajomości środowiska przypuszczali, że co najmniej 10% ogólnej liczby Żydów jest poza ewidencją.
W okresie 1945 - 1948 najwięcej Żydów pracowało w kluczowych gałęziach gospodarki. Tak naprawdę nie należy do końca pokładać wiary w magię cyfr , skoro zaraz za górnikami plasowała się równie duża grupa rzemieślników, kupców czy pracowników biurowych ( no i oczywiście przedstawicieli wolnych zawodów, z których zapewne wielu nie zostało ujętych w sprawozdaniach ). Intensywna polityka władzy ludowej - agitowanie Żydów do współtworzenia państwa robotniczego, popularyzowanie postaci Żyda - robotnika - nie przyniosła efektów, jakich oczekiwano. W większości wypadków w tych kluczowych przedsiębiorstwach pracowali albo ludzie młodzi, albo nie posiadający kwalifikacji w innych zawodach, albo tez ci, którzy musieli . Reszta Żydów i tak trzymała się tradycyjnych zajęć, a problemy jakie napotykali były przez nich w pewnym stopniu wyolbrzymione. Akcja produktywizacji a właściwie odbudowy życia gospodarczego Żydów w Polsce , prowadzona przez rząd i prawie bez wyjątku wszystkie organizacje żydowskie, przyniosła dość dobre efekty, chociaż, jak relacjonował jesienią 1948r. J . Bein : "Odbudowa gospodarcza Żydów w Polsce dokonała się tylko na powierzchni".
Zmiana struktury zawodowej ludności żydowskiej dokonała się na tyle na ile wymagały tego okoliczności w jakich się Żydzi znaleźli. Nie łatwo było ich dostosować do nowych warunków. Wielu z nich nie chciało już żyć i mieszkać na ziemi zagłady ich rodzin, w cieniu obozów koncentracyjnych i gett, w bliskości narodu niemieckiego i sąsiedztwie niektórych antysemicko zachowujących się Polaków. Jak pokazała rzeczywistość, większość zdecydowała się wyjechać z Polski. Ci, którzy pozostali po doznaniu kolejnych upokorzeń po jakimś czasie szli w ślady swoich rodaków i także wyjeżdżali. Udział Żydów w życiu gospodarczym trwał do czasu, póki nie zaistniała realna szansa rozpoczęcia życia na nowo, tyle że już we własnym państwie. Wielu też wyjeżdżało z Wałbrzycha do większych miast - Wrocławia, Łodzi, na Górny Śląsk czy do Warszawy.
Dość egzotycznie zabrzmi w tym miejscu list z 19 kwietnia 1947 r. pewnego małżeństwa żydowskiego , które wracając z Palestyny znalazło się w Wałbrzychu, podczas gdy ze strony Żydów mieszkających dotąd w mieście ruch odbywał się w przeciwnym kierunku: "My reemigranci po kilku latach z Palestyny zwracamy się do komisarza o urządzenie nas przy produktywnej pracy. Jak również zwracamy się z prośbą o przydzielenie nam odpowiedniego mieszkania. Sądzimy, że prośby nasze znajda u ob. Komisarza pełne zrozumienie i że jako idealiści i ludzie pracy znajdziemy odpowiednią pracę".
Żydzi wnieśli ogromny wkład w zagospodarowanie Dolnego Śląska i to we wszystkich dziedzinach. Było wśród nich wielu inteligentów, prawników, ekonomistów, artystów. Takich Żydów, jak F. Liberman, która aktywnością nadrabiała wyrwane z życia lata, było wielu. A ona była potrzebna nie tylko w kulturze. Umiała pisać, znała języki (oprócz hebrajskiego i żydowskiego) i ludzi z różnych środowisk. Nic więc dziwnego, że była prawą ręką prezydenta Szewczyka i załatwiała najtrudniejsze sprawy.
Tak jak z innych regionów Polski wyjeżdżały także z Wałbrzycha kolejne fale żydowskich emigrantów. Za precedens można uznać sytuację jaka zaistniała po pogromie kieleckim. Wówczas to na wieść o wydarzeniach w ciągu kilku dni bardzo wielu mieszkańców żydowskiego pochodzenia opuszczała Dolny Śląsk, w tym także Wałbrzych. I o dziwo w tym samym czasie ściągali na te tereny Żydzi z Polski Wschodniej i Centralnej, traktując je jako najbezpieczniejsze skupiska. Od tego momentu, gdy sytuacja się ustabilizowała, a Żydów w Wałbrzychu przebywało ok. 5 - 6 tys., nie dochodziło już do większych ruchów aż do roku 1956. Kolejny wstrząs w państwie polskimw roku 1968, legalne i nielegalne opuszczanie miasta doprowadziły do tego, że w Wałbrzychu pozostało do dnia dzisiejszego ok. 100 - 200 Żydów.
Przyznać jednak trzeba, że Żydzi nie wynosili stąd złych wspomnień. Pewnie dlatego chętnie tu wracają. Jeden z najstarszych stażem mieszkańców Wałbrzycha ( z obozu w Płaszowie przywieziony został do Gross-Rosen w 1944r. i swoją wałbrzyską karierę rozpoczął w fabryce kwasu siarkowego ) Ludwik Hofman, dziś zasłużony emeryt i lider niewielkiego środowiska żydowskiego Wałbrzycha, pytany przez dziennikarkę o przykłady antysemityzmu ( z okazji lipcowej wizyty w Wałbrzychu 37 rabinów amerykańskich) odpowiedział fraszką, którą ułożył z okazji indagowania go przez naukowców poszukujących przejawów antysemityzmu polskiego:
"Szanowna Pani Cała,
Ta sprawa antysemityzmu
To dla mnie wielka chała.
A ten amerykański grant
To jest dla mnie
Jeden wielki kant".
Oczywiście nie wszyscy Żydzi tak myślą, ale w Wałbrzychu rzeczywiście przejawów antysemityzmu było i jest znacznie mniej niż gdzie indziej, choć Żydów niegdyś było tu zdecydowanie znacznie więcej. A było ich na tyle dużo, że tuż po wojnie w dolnośląskim Komitecie Żydowskim jeden z przywódców wysunął mało znany dziś, a wtedy przyjęty z wielką rezerwą pomysł stworzenia na Dolnym Śląsku autonomii żydowskiej...
Jak ma się do tego wszystkiego twierdzenie historyka żydowskiego E.Mendelsohna dowodzące, że "Żydzi prawie zawsze są gotowi popierać istniejący system władzy, tym bardziej jeśli ta władza traktowała ich dobrze". Jak ma się do tego opinia J. Lasockiego - redaktora tygodnika "Wałbrzych"- piszącego w 1948r. o "warunkach ogólnej stabilizacji politycznej w kraju, dzięki zwycięstwu Obozu Demokratycznego" przez co "ludność żydowska z pełnym zapałem kontynuuje intensywną pracę w dziedzinie produktywizacji i zatrudnienia, a Żydzi wałbrzyscy na równi z Żydami z całej Polski kroczyć będą drogą konstruktywnej pracy w ramach planu 3-letniego, dla dobra państwa polskiego"? Z perspektywy czasu wiadomo, że takie programowe wypowiedzi bez względu przez kogo i o kim były pisane, raczej się w Polsce nie sprawdzały.
Żydzi, jak wszystkie mniejszości narodowościowe w okresie powojennym, nadawali miastu kolorytu. No i przy okazji odgrywali w nim specyficzną rolę. Swą aktywnością dowodzili, że wciąż stanowią naród, który mimo wcześniejszych tragedii i bieżących kłopotów jest zdolny nie tylko do przetrwania ale także budowy państwa, tyle że już nie polskiego ale swojego, żydowskiego państwa Izrael. A pobyt Żydów w Wałbrzychu pozostaje potraktować jako "tymczasowy przystanek" w drodze do siebie...
Czy po Żydach zostało coś więcej poza wspomnieniem i nazwami niektórych miejsc, zamieszkiwanych niegdyś przez nich ( np. Palestyna na dzielnicy Sobięcin ), działającym w mieście Towarzystwie Społeczno Kulturalnym Żydów w Polsce i synagodze odwiedzanej przez garstkę Żydów ? Jedną z pierwszych swoich wizyt złożył w Wałbrzychu prof. Szewach Weiss, który szukał tu śladów swojej obecności w latach czterdziestych i znalazł przyjaciół z borysławskiego podwórka, którzy pomogli mu przeżuć. Ludwik Hofman, żeby się pomodlić musi teraz jeździć do Wrocławia, bo w Wałbrzychu nie można zebrać potrzebnych do tego dziesięciu Żydów.
W kwietniu tego roku założone zostało Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Izraelskiej, do którego trwa ciągły napływ nowych członków, oczywiście ze względów praktycznych, w zdecydowanej większości Polaków. Regularnie odbywają się spotkania poświęcone kulturze, literaturze, muzyce żydowskiej. Obchodzące jubileusze wałbrzyskie szkoły średnie goszczą swoich absolwentów. Także Żydów... A Wałbrzych, choć nie widać tego gołym okiem, do dnia dzisiejszego uchodzi za ośrodek skupiający wiele narodowości. Nie wyrzekających się swego pochodzenia...
Warto w tym miejscu dodać, że Wałbrzych lat czterdziestych przy wszystkich ujemnych zjawiskach wynikających z nadmiernego ruchu migracyjnego był jednak miastem awansu jego mieszkańców wywodzących się ze wszystkich środowisk. Mimo, że był miastem robotniczym zasiedlanym przede wszystkim przez robotników, a także ludzi ze wsi, to przecież to zderzenie kultur okazało się bardzo owocne, a przykłady licznych błyskotliwych karier we wszystkich dziedzinach życia, potwierdzają wysoką dynamikę społeczności i panujący tu klimat awansu. I dotyczy to nie tylko karier politycznych, ale także naukowych, artystycznych i w ogóle zawodowych. To tworząca się na surowym korzeniu nowa społeczność polska Wałbrzycha od początku hojnie zasilała kadry najróżniejszych instytucji wyższych szczebli. Dotyczyło to także żydowskich członków tej społeczności.
Od początku swej polskiej historii Wałbrzych był miastem wielkich problemów. W tym tyglu zawsze buzowała niebezpieczna mieszanka, która zmuszała do zakładania rozmaitych wentyli. Dziś miasto znajduje się w okresie trudnej rekonwalescencji po ciężkich operacjach przeprowadzonych w związku z restrukturyzacją. Amputowano mu wiele funkcjonalnych organów. Końska kuracja dowiodła jednak, że można żyć bez przemysłu węglowego, bez tradycji "Czerwonego Wałbrzycha", także bez tej znaczącej niegdyś tak wiele społeczności żydowskiej. Miasto bardzo zmieniło się i trzeba o nim pisać nowe książki. Żydowski rozdział jego historii zamyka się powoli...
Za: http://www.historycy.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=121:zanim-ucich-ronojzyczny-gwar-akuszerowie-polskiego-wabrzycha&catid=42:wiek-xx&Itemid=53
|