MENU
Kajówka - popularna nazwa budynku w którym mieszkał i tworzył Kazimierz Hałajkiewicz. Druga część opowieści p. Haliny: Jeden z życiowych egzaminów, zdanych celująco, miała na niemal pionowym zjeździe do Wójtówki. Bez hamulców, na pierwszym biegu, który chyba cudem udało się bez przeszkód wrzucić, zjechała swoim gazikiem na dół. Gdyby nie Roman Magierło, szef Klubu Miłośników Samochodów Terenowych i Weteranów Szos „Quattro” z Lądka-Zdroju, i jego twarda „terapia”, nigdy by więcej do terenówki nie wsiadła. Przy tej przygodzie przeżycia ekipy telewizyjnej były pestką. Ostrzeżenia o trudnych warunkach dziennikarka zbyła krótkim: „Nie ma sprawy, mamy świetny, nowy samochód”. Ale po upalnym południu przyszła burza, trochę wszystko rozmokło i terenówka „full wypas” zaryła się w błocie. – Nie miałam innego wyjścia, tylko swoim gazikiem wciągnąć ich na tę górkę. Niechętnie, bo wiem, że nie robię tego fachowo. Dowód tego mieli, kiedy zbyt gwałtownie wrzuciłam reduktor i tak szarpnęło, że o mało nie wyrwałam im całego przodu. Tak się tutaj może skończyć piękny letni dzień. Ale z pierwszych spędzonych tu wakacji (najpierw były to trzy tygodnie, w następnym roku już trzy miesiące) pamięta piękną słoneczną pogodę. Jakby te lata – wbrew temu, co teraz mówi – były wyłącznie słoneczne. Kiedy oczyścili swoją ścieżkę od drogi głównej i zrobili mostek nad potokiem, prawie wszyscy chcieli się przekonać, co jest na jej końcu. Zachodzili do nich na górę, obserwowali prace remontowe i pytali: „Panie, a co tu będzie?”. Kaju, jak przyjaciele nazywali Hałajkiewicza, odpowiadał w zależności od humoru: a to, że kawiarnia, a to, że knajpa z piwem. W końcu któregoś dnia rzucił, nie wiadomo dziś, czy dla żartu, czy zadziornie, jak na zdenerwowanego lwowiaka przystało: „Tu będzie galeria sztuki”. Oczywiście nawet im to nie było w głowie. Kiedy wyremontowali pomieszczenie, w którym dziś jest naprawdę galeria, okazało się, że ma wyjątkowo dla malarza korzystne światło – północno-wschodnie. Hałajkiewicz ucieszył się, że będzie miał wreszcie pracownię z prawdziwego zdarzenia, luksus w porównaniu z warszawską klitką. Ale wtedy okazało się, że stary tynk ukrywał ładną kamienną ścianę, i szkoda było takiego pokoju na brudną pracownię malarską. Postanowili przynajmniej przywieźć z Warszawy obrazy upchane tam w pracowni, by nareszcie można było nimi nacieszyć oko. Nadal jednak miało to być miejsce wyłącznie dla nich. Tylko że ludzie ciągle tędy przechodzili, a pewnego razu byli to geolodzy prowadzący tu badania. Zaszli odpocząć – posiedzieli, obejrzeli obrazy i to oni właściwie przekonali, że może jednak pokazywać to turystom… – I wtedy mąż z właściwym sobie rozmachem zrobił tabliczki, z byle czego, ale za to z fantazyjnym napisem – po angielsku, rzecz jasna. Tabliczki zostały ustawione głównie w szczerym lesie, ale przy sklepie w Lutyni także. W Lądku wywiesiliśmy plakaty. I w ten sposób zrobiła się tu formalnie galeria – Kajówka. Jest do dzisiaj, mimo że Hałajkiewicz zmarł czternaście lat temu. Za www. lutynia.

Dodał: Zbigniew Waluś° - Data: 2013-05-03 14:32:07 - Odsłon: 3262
29 kwietnia 2013

Data: 2013:04:29 12:20:14   ISO: 200   Ogniskowa: 18 mm   Aparat: NIKON CORPORATION NIKON D5100   Przysłona: f/7.1   Ekspozycja: 10/2000 s  


Mieszka tu wdowa po malarzu p. Halina Hałajkiewicz. Hałajkiewiczowie, zakochani w Lądku, długo starali się tam o pracownię malarską, w końcu zaproponowano im rozsypujący się budynek szkoły we Wrzosówce. Ruinka była, owszem, niczego sobie – nic, tylko uciekać, ale panią Halszkę urzekła... brzoza, która rosła za domem. Gdyby 25 lat temu były telefony komórkowe, mogłaby rzecz skonsultować z mężem. Ale jakie tam telefony, jakie komórkowe – zwykłych nie ma tu do dzisiaj, a z komórki na schodkach przed domem można nadać esemesa, ale już na internet za słaby sygnał. I „prysły zmysły”, jak mówi piosenka. Ogromną tatrą z przyczepą pełną gratów wywleczonych z piwnic znajomych jechała w góry. Wiozła jeszcze twardą walutę tamtych czasów – alkohol. Za pieniądze w dobie reglamentacji towarów można było załatwić wiele, natomiast za wódkę – wszystko. W ich ruince do zrobienia było dużo, potrzebne było morze wódki, więc – żeby jej było więcej – zabrały z siostrą wódki kwintesencję, czyli spirytus. Zaczęło się fatalnie. Kierowca zabłądził i w środku nocy znaleźli się w kamieniołomie w Lutyni. Kiedy z trudem udało się zawrócić „zaprzęg”, na ostrym podjeździe tuż przed Wrzosówką zarzuciło samochodem i przyczepa omal nie zjechała do potoku. Postanowili pójść spać, a po rozkraczony w lesie samochód wrócić rano. Błąkali się po zboczach jak potępione dusze. Najpierw w ciemnościach znaleźli ruiny kościółka, później dom sąsiada, w końcu ten pomógł im znaleźć ich własny dom. Za www. lutynia. Wspomnienia Haliny Hałajkiewicz

  • /foto/3844/3844909m.jpg
    2013
  • /foto/3844/3844939m.jpg
    2013
  • /foto/3844/3844941m.jpg
    2013
  • /foto/3844/3844942m.jpg
    2013
  • /foto/3845/3845669m.jpg
    2013
  • /foto/3855/3855786m.jpg
    2013
  • /foto/4570/4570197m.jpg
    2014
  • /foto/4570/4570221m.jpg
    2014
  • /foto/5595/5595068m.jpg
    2015
  • /foto/5907/5907645m.jpg
    2016
  • /foto/6325/6325359m.jpg
    2016
  • /foto/6325/6325360m.jpg
    2016
  • /foto/6325/6325361m.jpg
    2016
  • /foto/6325/6325362m.jpg
    2016
  • /foto/7093/7093202m.jpg
    2016

Zbigniew Waluś°

Poprzednie: Dom nr 1 - Kajówka Strona Główna Następne: Dom nr 1 - Kajówka