Spróbuję nieco z pamięci przybliżyć. Właśnie w 1971 r. uczyłem się amatorsko fotografować. Na ,,rynku" były wtedy dobre aparaty made in ZSRR Zenit E (podobno zerżnięte z Praktiki). Aby urządzić ciemnię należało kupić 3 kuwety, powiększalnik Beta (tańczy) lub Krokus (droższy), koreks do wywoływania filmów, papier fotograficzny (mat lub błyszczący), odczynniki – wywoływacz, utrwalacz, suszarkę do suszenia odbitek, butelkę (nie, butelka zawsze jakaś była), maskownicę i czerwoną żarówkę. W aparacie można było ustawić czas w zakresie: 60, 125, 250. W sklepach można było zakupić filmy o czułości (DIN) 100, 200, 250. Najczęściej robiło się na 100. Przy słonecznej pogodzie ustawiało się czas 125 przysłona 11 lub 16. W gorszych warunkach oświetleniowych – czas 60. Zdjęcia sportowe – 250. Nawinięcie w koreksie naświetlonego filmu graniczyło z cudem, gdyż wymagało zupełnej ciemności. Najczęściej robiło się to w szafie pełnej ubrań, ale mi udało się to zrobić jedynie dwa razy. Lepiej było oddawać filmy do wywoływania do zakładów fotograficznych (tanio robili). Do pierwszej kuwety wlewało się wywoływacz, do drugiej wodę z kranu, do trzeciej utrwalacz. Zdjęcia wywoływało się w nocy lub w dzień, ale wtedy okna zasłaniało się kocami. Nawijało się film na powiększalnik, włączało się czerwoną żarówkę. Po papier sięgało się do szuflady i wkładało w maskownicę, ustawiając odpowiedni format zdjęcia. Wtedy włączało się powiększalnik, smuga światła przechodziła przez klatkę filmu i padała na papier. Należało odliczać czas naświetlenia. Zazwyczaj z braku czasomierzy liczyło się: od 101 do 107 więcej lub mniej (wypowiadając słowa sto jeden było się pewnym, że to jest 1 sekunda, więc kończąc na 107 było 7 sekund). Gasiło się powiększalnik i wrzucało się naświetlony papier do wywoływacza. Po kilku sekundach wyłaniało się zdjęcie, więc trzeba było natychmiast przerwać wywoływanie, gdyż dłuższe trwanie w tym roztworze groziło papierowi światłoczułemu totalnym zaczernieniem. Następnie: płukanie w następnej kuwecie i wrzucanie do utrwalacza. Teraz w skrócie: po naświetleniu wszystkich zdjęć płukanie pod bieżącą wodą (pod kranem) i wrzucanie fotek do wiadra z wodą. Włączenie suszarki do prądu i kładzenie otrzepanych z wody fotek na blachę. Zamknięcie suszarki i wałowanie butelką płótna suszarki aby wycisnąć resztki wody. No i efekt finalny, wyjmowanie gotowych, ciepłych, pachnących fotografii z suszarki. Taka sesja z filmu 24 klatkowego trwała od 2 do 3 godzin. Uff! To na tyle, ale kto to wszystko przeczyta?...., sorry :)))
Dziękuję za trud włożony w ten wspomnieniowy opis, ale moje pytanie było skierowane do kogoś (nie ma już tego wpisu), kto stwierdził, że zdjęcie wygląda tak, jakby było zrobione w XVIII (!) wieku.
Wacławie! A ja przeczytałem. Chciałem sprawdzić czy jeszcze pamiętam jak robiłem zdjęcia Druhem, a potem je wywoływałem i robiłem odbitki. Ale robienie zdjęć nigdy nie było moją pasją. Natomiast lubię oglądać dobre fotografie m.in. Twoje. W opisie wszystko się zgadza tylko zanim się włożyło papier do maskownicy należało chyba ustawić powiększalnikiem wielkość zdjęcia i ostrość. Ale co ja będę się wymądrzał, Ty to wszystko dobrze wiesz.
Jeśli dyskusja się zanadto rozrośnie to przeniesiemy w inne miejsce. Może i to rozmowa nie do końca związana z tematem zdjęcia dodanego przez StaSta ale nie dostrzegam wielkiego problemu, że Panowie mieli ochotę wymienić kilka uwag... :)
Tu mała uwaga co do czasu naświetlania pozytywu. Właściwie dobrany czas nie wymagał pilnego śledzenia stopnia zaczernienia. To co opisuje Wacław to właśnie prześwietlenie, gdzie szybkim wyciąganiem z wywoływacza ratowało się odbitkę. Jednak konsekwencją tego były bardzo duże kontrasty na zdjęciu. Koreksy były dwojga typów - z taśmą separującą albo ze spiralą rowkową. Przy przećwiczeniu ładowania na starych filmach nie było raczej problemu z właściwym nawinięciem. Faktycznie, ważnym było dokładne płukanie - zaniedbanie tego prowadziło po latach do zażółcenia odbitek.
Stare aparaty są wykorzystywane do focenia współcześnie. Można wymontować obiektyw z Zenita i zamontować do cyfrówki (do lustrzanki nie). Daje znakomite efekty w ostrości także w kręceniu filmików.
Wartości czułości filmów (100, 200, 250) są podane w amerykańskiej skali ASA, odpowiadają one w niemieckiej skali DIN wartościom 21, 24 i 25. Funkcjonowała także sowiecka skala GOST - podobna do ASA